28 grudnia 2013

Rozdział III - "Nowe znajomości cz. 2"

Wiecie co powinniście mnie zabić! Za to, że zaczynam pisanie nowych blogów a potem przerywam! Wiem, ze miała być to przerwa na dwa tygodnie,a  wydłużyło się prawie albo i aż pół roku. Ale wracam i obiecuję pisać tutaj notki, w których opisane będą przygody naszych młodych bohaterów :) No więc zabieramy się do pisania!

~~*~~

     Lily rzuciła słowa, które jakby doprowadziły Pansy do wściekłości. Przecież Pansy Parkinson jest ważną osobowością i jak taka mała i ruda dziewucha, w dodatku młodsza od niej może tak się zwracać do niej? Czarnowłosa mierzyła ją wzrokiem jakby zamierzała ją zaraz rozerwać na strzępy, mimo że obie były z tego samego domu. Zarzuciła tylko głową i odeszła od rudowłosej szybkim krokiem trącając młodego gryfona ramieniem, który niefortunnie znalazł się jej na drodze. Grupka ślizgonów zaczęła się okropnie śmiać w tym czasie gdy chłopaczek upadał na ziemię. Lily również zaczęła się śmiać, Pansy wcale jej nie zdenerwowała. Wręcz przeciwnie nawet zapomniała, że mijała ją taka osoba. Pierwszoroczny Gryfon szybko uciekł z miejsca zdarzenia, a Ślizgoni rozeszli się na zajęcia. Lily zaś spojrzała na swój mały kieszonkowy zegarek, który dostała kiedyś od mamy i przeraziła się. Było już dawno po przerwie, a ona sama w wielkim zamku straciła orientację. Nie miała żadnego pojęcia, w którą stronę się udać. Ruszyła więc prosto przed siebie. Wiedziała tylko tyle, że ma trafić na zajęcia z zielarstwa. Ale skąd mogła wiedzieć, w jakim kierunku się udać by trafić do cieplarni? Biegła więc przed siebie. Wąskimi korytarzami Hogwartu, mostkami, dziedzińcami, aż w końcu wybiegła na błonia Hogwartu. Jednak coś ją tknęło aby zawrócić do szkoły i pójść szkolnym korytarzem. Tak też zrobiła. 

Podczas gdy Lily napotkała ślizgonów i Pansy, ja dalej prowadziłam konwersację z Zabinim. Oboje postanowiliśmy się przejść po zamku i tak też zrobiliśmy. Blaise opowiedział mi o tym jak spędził wakacje z rodzicami. Odwiedził kilku swoich krewnych i pobył też kilka tygodniu w domu ze znajomymi z okolicznej wioski, którą zamieszkiwał pod Londynem. Ja również opowiedziałam mu o swoich wakacjach, które spędziłam raczej mało ciekawie. Prawie cały czas siedzieliśmy w domu lub jeździliśmy z ojcem do Ministerstwa Magii. Zbliżał się koniec przerwy więc poprosiłam kolegę, aby wskazał mi drogę do cieplarni. Zgodził się i razem ruszyliśmy w tym kierunku. 
- Hej Corny, a może razem ze swoją koleżanką przyjdziecie na trening quidditcha? - zapytał i spojrzał na mnie ciemnoskóry chłopak. 
Nie był to głupi pomysł, w końcu raz nie zaszkodzi by pojawić się i zobaczyć jak to wygląda.
- Jasne nie ma problemu - uśmiechnęłam się do chłopaka. 
Po chwili dotarliśmy do cieplarni. Lily wciąż nie było. Zaczęłam się trochę niepokoić, bo nie wiedziałam nawet gdzie poszła. Podziękowałam Zabiniemu za wskazanie drogi i weszłam do cieplarni. Tam również Lily nie znalazłam. Martwiłam się, że coś jej się stało lub, że się zgubiła. Chwilę później przyszła do nas pani Profesor i zaprosiła nas wszystkich do cieplarni na pierwsze w tym roku zajęcia z zielarstwa. 
- Nazywam się profesor Sprout i będę miała z wami zajęcia z zielarstwa. Na dzisiejszych zajęciach będziemy przesadzać Mandragory. Nie jest to trudne zadanie wystarczy tylko złapać roślinę za łodygę i mocno pociągnąć, następnie wsadzić ją do większej doniczki i zasypać ziemią. Radzę wam uważać. W zeszłym roku już jeden zemdlał na widok tej rośliny. Mandragory lubią krzyczeć, dlatego też proszę założyć nauszniki i przycisnąć upewniając się, że nic nie słyszymy - zademonstrowała jak mamy założyć nauszniki co raczej nie było trudne. 
Wszyscy uczniowie więc wykonali pierwszą czynność tak jak kazała pani profesor. Zajęcia mieliśmy z Krukonami. Cześć z nich była prawie zielona na twarzy a Ślizgoni tylko podśmiewali się z nich. Mojej nowej koleżanki nadal nie było na zajęciach więc troszeczkę przestałam interesować się lekcją. Po chwili jednak do cieplarni wpadła zdyszana, niska i rudowłosa dziewczyna. To była Lily. Odnalazła salę lekcyjną a ja odetchnęłam z ulgą. 
- Bardzo przepraszam za spóźnienie, ale się zgubiłam - wypowiedziała wszystko na jednym oddechu a następnie stanęła obok mnie. 
Profesor Sprout pokręciła tylko głową i dała znak, żeby zacząć wykonywać swoje zadanie. Lily wypytała o wszystko na czym mają polegać dzisiejsze zajęcia. Wręczyłam jej puchowe nauszniki, aby zakryła uszy i rzekłam:
- Przy da Ci się - uśmiechnęłam się lekko i opowiedziałam jej co mamy zrobić. 
Obie poprawiłyśmy swoje nauszniki raz jeszcze, chwyciłyśmy swoje Mandragory za łodygi z liśćmi i mocno pociągnęłyśmy wyrywając je ze starej ziemi. Pisk tych roślin był okropny więc obie zrobiłyśmy skwaszoną minę i szybko przeniosłyśmy je do nowych doniczek zasypując od razu świeżą ziemią. Pani Profesor czuwała nad uczniami, by dobrze wykonywali swoje ćwiczenie. Kilku uczniów oberwało za złe stosunki wobec roślin i straciło po 5 punktów. Kilku następnych pochwaliła za dobre wykonanie zadania, a wkrótce podeszła do nas. Kończyłyśmy już zakopywanie roślinek w doniczkach i uklepałyśmy ziemię na koniec. Pamona Sprout przytaknęła tylko głową i dodała:
- Wyśmienicie - po czym przeszła dalej, karcąc kolejnych uczniów za złe zasypanie ziemi. 
Wkrótce lekcja dobiegła końca i pani Sprout podziękowała wszystkim za zajęcia i odprowadziła uczniów na korytarz. Przed nami była kolejna przerwa, jednak trwała ona zdecydowanie krócej bo tylko 10 minut. Skierowałyśmy się więc już na ostatnie zajęcia w dniu dzisiejszym. Obrona Przed Czarną Magią z samym Gilderoyem Lockhartem. Wszystkie dziewczyny były nim zachwycone i gdzie się nie poszło, rozmawiały o nim i wzdychały na jego temat niemalże mdlejąc na sam widok tego mężczyzny. Ja osobiście nic w nim nie widziałam co mogłoby mnie zachwycać, po za tym przecież miałam tylko 11 lat. Lily też raczej nie była zainteresowana tym nauczycielem bo tylko milczała i zwiedzała podłogę swoim wzrokiem. 
- Czemu tak uciekłaś kiedy Zabini zapytał jak się nazywasz? - spojrzałam na nią pytając ciekawskim tonem głosu. 
Lily wyrwana z zamyślenia rozejrzała się z zakłopotaniem i odpowiedziała pośpiesznie:
- Nie mogę o tym rozmawiać.. Nazywam się Riddle. Nie rozumiesz? - spojrzała na mnie swoimi zielonymi oczami, wielkimi jak monety i błyszczącymi jak drogocenne brylanty.
Nie rozumiałam o co jej chodzi z tym nazwiskiem. Nazwisko jak każde inne. Przynajmniej nic mi teraz do głowy nie przychodziło co mogłoby być związane z tym nazwiskiem. Zaprzeczyłam tylko kiwając głową i nie spuszczałam wzroku z dziewczyny. Wpatrywałyśmy się tak w siebie przez krótką chwilę gdy nagle zjawiły się gadające i piszczące Gryfonki. Oczywiście gadały na temat Lockharta. Zmierzyłyśmy je tylko wzrokiem a one po chwili ucichły widząc nas, jak krzywo na nie patrzymy. Przerwa dobiegła końca, więc wszyscy weszli do sali i zajęli miejsca w ławkach. Ginny Weasly poleciała od razu do pierwszej ławki, jakby ktoś miał jej zaraz miejsce ukraść. Lily i ja siadłyśmy gdzieś w środku by za bardzo w oczy się nie rzucać. Gdy już wszyscy zajęli swoje miejsca na balkoniku przy drzwiach pojawił się mężczyzna o ładnie ułożonych i jasnych włosach. Miał na sobie długą szatę w kolorze złotawym, a pod nią niebieską kamizelkę zapiętą na jeden, ogromny guzik. Na jego twarzy malował się uśmiech. 
- Nazywam się Gilderoy Lockhart, ale chyba wszyscy już mnie znają - przedstawił się pełnym dumy głosem i z gracją zszedł po schodkach - Od dziś to ja będę uczył was Obrony Przed Czarną Magią - Machnął przy tym różdżką, a książki ułożone na jego biurku rozłożyły się na naszych ławkach. 
- Będą to wasze dodatkowe podręczniki, z których możecie korzystać podczas zajęć ze mną - zaśmiał się niby uroczo, jednak nie wywarło to na mnie żadnego wrażenia. 
W sali można było usłyszeć ciche wzdychanie innych dziewcząt i odrazę chłopców na jego widok.
Całą lekcję słuchaliśmy tylko jego przechwałek i tego jaki to jest z niego doskonały czarodziej. Marzyłam tylko o jednym, by wreszcie się ta męczarnia skończyła. I tak też się stało, bo zajęcia dobiegły końca. Szybko opuściłyśmy salę lekcyjną i ruszyłyśmy po schodach na dół. Była to pora obiadowa, więc na pewno czekał na nas pyszny obiad podany na Wielkiej Sali. 
- Blaise zaprosił nas na trening quidditcha. Masz ochotę wybrać się na niego? - spojrzałam na rudowłosą dziewczynę. 
- Nie dzięki.. Jakoś nie mam ochoty.. Może przyjdę później - odpowiedziała i uśmiechnęła się przy tym lekko zerkając w moją stronę. 
No w porządku, skoro nie chciała to nie zmuszałam jej do tego. 
Kiedy dochodziłyśmy do Wielkiej Sali czuć było zapach obiadu, a jak weszłyśmy na salę, na stołach widniały półmiski wyłożone jedzeniem. Talerze pełne różnych warzyw i sałatek. Zasiadłyśmy przy wspólnym stole Slytherinu i nałożyłyśmy sobie jedzenie. Nalałam sobie na talerz zupy z warzywami i do tego chwyciłam kromkę chleba mówiąc pobliskim Ślizgonom "smacznego". Lily również nalała sobie zupy i zaczęła ją jeść ze smakiem. Musiała być bardzo głodna. 
W tym samym czasie do sali wszedł młody, ulizany blondyn. Tak nie kto inny tylko Draco, mój brat. Nie był sam. Z jednej strony szedł Goyle a z drugiej Crabbe. Tak zwane jego pachołki. Przywitali się z nami i zasiedli przy stole od razu biorąc się za jedzenie. Koledzy Dracona to okropne obżarciuchy. Pałaszowali wszystko co wpadło im pod rękę, a ich talerze nie mieściły wszystkich przysmaków ze stołu wręcz. Draco spojrzał na mnie i zapytał:
- Jak się czujesz w szkole, siostra? - poruszył brwiami na swój niezawodny sposób. 
- Na początek jest okej - przytaknęłam głową i jadłam obiad. 
- Wpadasz z koleżanką na trening quidditcha? Jestem nowym szukającym - pochwalił się oczywiście uśmiechając się przy tym zawadiacko. 
- Mogę przyjść, mówiłam to już Zabiniemu myślałam, że Ci przekazał - odpowiedziałam unosząc brwi do góry i marszcząc przy tym swoje czółko. 
- Zabini do kretyn - odpowiedział obojętnie - Od niego nie dowiesz się niczego konkretnego. Trzymaj się z nami  a wszystko będzie w porządku - uśmiechnął się. 
Nic już na to nie odpowiedziałam, bo w sumie nie mogłam bronić kogoś kogo znam ledwo ledwo. 
Podczas naszej uczty obiadowej w sali nagle pojawiła się sowa. Wszyscy zaczęli się rozglądać z nadzieją, że to poczta do wszystkich. Jednak po za tą sową nie przyleciała już żadna inna. Każdy uważnie spoglądał na sowę, która lądując na stole Gryfonów wpadła w miskę z jedzeniem. Cała sala ryknęła śmiechem, a rudowłosy Weasly, miał dość dziwną minę. Zmieszany wziął list do ręki i... Wtem list wyskoczył z jego rąk i zaczął wrzeszczeć na całą salę. Ron Weasly dostał wyjca od matki! Nakrzyczała na niego za to, że zabrał samochód ojca, przez co mało nie wyrzucili go z Ministerstwa. Krzyczała coś jeszcze na temat odpowiedzialności, ale jej wrzaski były zagłuszane salwą śmiechu. Na koniec list zwrócił się do siostry Weasley'a i powiedział spokojnym tonem:
- A Tobie Ginny, gratuluję dostania się do Gryfindoru - po tych słowach list porwał się na strzępy i rozsypał na stole. Zrozpaczona mina rudzielca mówiła sama za siebie. Został zgaszony przez własną matkę, która narobiła mu wstydu przed całą szkołą. Za to ruda siostrzyczka wyglądała jakby miała zaraz się zapaść pod ziemię ze wstydu. No i w sumie też nie dziwie się jej. Cały Slytherin miał niezły ubaw z zaistniałej scenki podczas obiadu, że wszyscy potem o tym rozmawiali. 

Obiad dobiegł końca, a uczniowie zaczęli zbierać się na kolejne lekcje, bądź na odpoczynek w zależności od tego co mieli w planie. Wybrałam się na boisko do quidditcha, gdzie miał się odbyć trening drużyny Slytherinu. Nie czekałam na Lily z jasnego powodu. Nie chciała z nami iść. Skoro nie, to do niczego jej nie zmuszałam, może miała swoje plany tak więc pożegnałam się z nią i poszłam na boisko. 
Byłam trochę za wcześnie, przynajmniej tak wnioskowałam, bo boisko było puste. Siadłam więc na ławce przy szatni i czekałam na drużynę. Miałam w torbie jabłko, które zabrałam podczas śniadania. Wyjęłam je, przetarłam o szatę i postanowiłam je zjeść w formie deseru. Wkrótce zjawił się kapitan drużyny, Marcus Flint, w stroju do gry i gotowym do rozpoczęcia treningu. 
- Co za przygłupy. Zawsze muszą się spóźniać - rzucił kiedy zobaczył, że nie ma nikogo z drużyny.
Spojrzałam w jego stronę i uważnie obserwowałam. Po chwili chyba skapnął się, że nie jest tu sam i podszedł do mnie pytając:
- Nie widziałaś nikogo z naszej drużyny? - opierał się na swojej miotle. Nie takiej zwykłej. To był Nimbus 2001. Zmierzyłam wzrokiem Flinta razem z miotłą i aż nie mogłam uwierzyć, że Slytherin posiada taki arsenał. 
- Nie. Nikogo tutaj nie było, chociaż nie wiem bo dopiero przyszłam - odpowiedziałam nadal nie opuszczając wzroku z kapitana drużyny. 
Flint zaczął tylko przeklinać pod nosem wyzywając drużynę od tępych matołów i siadł na przeciwnej ławce czekając aż ktoś łaskawie się pojawi... 

~~*~~

Myślę, że napisałam coś godnego uwagi :) Komentujcie i wyrażajcie swoje opinie a także przesyłajcie bloga dalej swoim znajomym :) Pozdrawiam! Dobranoc ;)